19:14 2011-10-27
Źle się zaczęło.
Dwa dni w stolicy na szkoleniu, pierwszy był straszny.
Zjadały mnie nerwy aż zjadły całkiem zrzucając jedynie okulary na podłogę. Gdy nadeszła moja kolej, zrobiło mi się słabo i właściwie to nawet nie pamiętam co wyksztusiłam a co wybełkotałam.
Kierownik się mocno zdziwił i zapowiedział, że wpadnie na coaching.
No i niech wpada, byleby nie pożałował tego, że przygarnął mnie do drużyny.
Drugiego dnia czekaliśmy na wyjazd do 18. To mi nie przeszkadzało,
ważne było że nie musiałam już stosować sztucznych uprzejmości i słuchać przechwałek innych przedstawicieli czego to oni nie mają i nie potrafią.
Święty mikołaj wręczył nam nowe laptopy z netem i smartfony, jeszcze w foliach i z plombami. Na końcu wisienka na torcie, kluczyki do fury [bosz, jaki wypas!:D]i umowa[już mniejszy wypas;)]. Nie pochwaliłam się zbyt wielu osobom, bo boję się że to nie potrwa dłużej niż miesiąc. Targety są i to kosmiczne. Wszyscy mają doświadczenie albo 30stkę na karku i pewność siebie. Między nimi ja, która nie umie nic i mdleje ze strachu :D
Mamy zacząć jeździć w piątek.
Środę zmarnowałam na odstresowanie się po powrocie ze stolicy i wstępne szukanie informacji ale niewiele zrobiłam.
Dzisiejszy dzień zmarnowałam na bieganie do lekarza medycyny pracy, który mi zawołał 300zł za badania i odwróciłam się na pięcie po dwóch godzinach czekania i awanturze przy okienku [nie przyjmują bez umowy z zakładem pracy!].
Potem pojechałam z tatą na przegląd auta, o którym pisałam już kiedyś, że mam z nim tylko problemy bo płacić muszę choć nie moje i nim nie jeżdżę, J. nie pozwalają jeździć a auto stoi i gnije. I do tego zepsute jest od dawna.
Pan mechanik łapał się za głowę i co drugie zdanie powtarzał tylko "O matko, na złom z tym!" I powiedział, że za przeproszeniem ale on nic nie podpisze, chyba że natychmiast chcemy auto sprzedać. Tata milczał, ja powiedziałam że to nie takie proste. I nie podpisał.
Więc w domu chodzą słuchy teraz że auto idzie na złom, choć tata nie wie albo udaje że nie wie, jak się za to zabrać.
Mnie średnio obchodzi jaką decyzję podejmie, wypowiadam umowę na ubezpieczenie i będę dodatkowe tysiąc złotych do przodu.
Pewnie że jest przykro ale równie przykro było patrzeć jak się marnuje pod blokiem. Paliwo kosztuje już takie pieniądze, że za 50zł mogę zrobić jedną rundkę po mieście i już łypie na mnie żółte oko rezerwy. Na tej staruszce nauczyłam się jeździć, kosztem listew i lusterek...;) Teraz jednak istnieje zbyt wielkie ryzyko, że próchno złamie się w trakcie jazdy, bo rdza przeżarła na wylot.
***
Wróciwszy z miasta zabrałam się intensywnie za szukanie potencjalnych klientów.
Okazało się, że słabe wystąpienie na szkoleniu to dopiero początek góry lodowej.
Lista w necie jest jakby to powiedzieć, chaotyczna i wybiórcza.
Wybrałam sobie dziesięć pozycji i chwyciłam za telefon by umówić się na wizytę.
Nie przyjęto mnie nigdzie! N-I-G-D-Z-I-E! Jutro mają być zamówienia a telefon albo wyłączony, albo lekarze na urlopie.
"Może mi pani maila wysłać." -brzmiało ordynarnie jak "może mi pani..."
Wyryczałam się i trochę mi lepiej.
Pojadę jutro gdziekolwiek i nie nastawiam się nawet na sprzedaż ale na to, by chociaż ktoś mnie wysłuchał.
Wyślę jakąś trasówkę. Może brat mnie nie zawiedzie i pojedziemy razem na jakieś wizyty, tak jak obiecał.
Teraz chyba pójdę podciąć grzywkę, żeby było mnie widać spod czupryny jutro. Trzeba się doprowadzić do ładu, bo wyglądam jak siedem nieszczęść pewnie, zapuchnięte powieki i siano na głowie. Pytanie czy będzie dla kogo.
Dodaj komentarz