Maruda mode on.
Męczące staje się ciągłe zanoszenie się szlochem. Zwłaszcza takim ukradkowym.
Zrobienie fury zajęło mi ponad miesiąc i pochłonęło 2500zł, choć zniszczenia nie były aż tak straszne. Ale tak to jest, jak się nie ma znajomości i jest zdanym na obcych. Kiedyś spłacę.
Praca licencjacka dalej nie ruszona.
On leżał dzisiaj na kanapie i zwijał się z bólu, kategorycznie odmawiając pójścia do lekarza.
M ma mnie gdzieś. A ja stwierdzam, że skoro tak, to ja tym bardziej go nie potrzebuję.
Niby mamy od zycia to, na co się godzimy i sami do tego doprowadzamy. Ale moja cierpliwość naprawdę się kończy. I nawet czekolada w łatki nie sprawi, że razem z nadejściem wiosny moje czarne myśli rozpłyną się jak śnieg.
Jedyne, co zdarzyło się dobrego od listopada to fakt, że przyszła teściowa dostała wreszcie pracę. Liczę mocno, że ją utrzyma, że znów napomknie o wyprowadzce do babci i że on odważy się pomyśleć któregoś pięknego dnia o kredycie mieszkaniowym. I żyli długo i szczęśliwie.
A tu znowu szary świt i w trasę.
Dodaj komentarz