the karaoke master!
NIEDZIELA
Łel, miałam boski weekend. Przeżyłam zatem totalną odskocznię od depresyjnej rzeczywistości.
Po pierwsze, dom był pusty przez większość weekendu, co sprzyjało naprawianiu moich relacji z J. Po drugie, w sobotę odbyło się melanżowanie ze znajomymi. Był twister, karty, duużo dużo wina i martini. Na koniec karaoke na x-boxie, które bezapelacyjnie wygrałam, nie mając pojęcia co oznaczają latające na ekranie młotki, tamburyny i meteoryty.
Dzisiaj natomiast zwiedziałam kwiaciarnie w poszukiwaniu czegoś wiosennego i zakupiłam białego hiacynta i paczkę rzeżuchy. Upchnęłam to drugie na wacie w doniczkę, o użycie której nigdy bym się nie posądziła [ze względu na przytwierdzonego do niej aniołka z biedronką]. Kicz na maksa, ale otrzymałam to w prezencie. Wysłałam ofiarodawcy zdjęcie, coby okazać nieco wdzięczności.
Przy następnej okazji zamierzam wyciągnąć mojego mężczyznę na długi spacer i przywlec do domu jakieś badyle, coby na nich porozwieszać pisanki na wstążkach. Tylko nie wiem, czy zdążę przed świętami.
PONIEDZIAŁEK
Złość mnie bierze jak czytam kolejne zdania
"Jest piękna wiosna, świeci słoneczko, ptaszki ćwierkają". U mnie znowu pada. Chciałabym bardzo, aby gorące promienie pogłaskały twarz i dodały energii i nadziei.
Spierdolę licencjat. Nawet na tyle mnie nie stać.
Brak słów.
Otaczam się zielenią. Bo ma cudowny zapach i MILCZY. Zakupiłam juz ozdoby do wieszania na gałązki, przytaszczyłam do domu bazie. Zielone brzózki wręczył mi J. Nie mogę już patrzeć na swój samochód, ale muszę się dostać na drugi koniec miasta. U niego znajdę spokój. Leje jak z cebra. Jadę.
Dodaj komentarz