Spowiedź. A niech tam.
Jest mi dziwnie.
Odłączona od rzeczywistości, po trzech godzinach wpatrywania się w monitor... Siedzę w pracy, ale olewam rzeczywistość. Bełkoczę do klientów wyuczone reguły, oferuję rewelacyjne promocje [nawet sama sobie kupiłam telefon!] ale oni nic nie rozumieją. Nie słuchają. Czasem pokazują swoje bezczelne charaktery, rażą okropnym oddechem, mówią "dziękuję" i odchodzą lub nic nie mówią i...Odchodzą. Nienawidzę najbardziej, kiedy udowadniają mi swoje racje, choć bezsprzecznie jej nie mają. Cóż to za skurwysyństwo okazywać drugiemu człowiekowi swoją wyższość...
Jesteś po drugiej stronie biurka, ale może się zdarzyć że sama za nim staniesz, pindo w białych szpilkach. Twoja złota kurtka lśni w sztucznym świetle, wiem już skąd wzięło się to obraźliwe w naszych kręgach określenie "gwiazda".
Nienawidzę systemu.
Dobrze że mam normalnego kierownika.
Całą młodość [w zasadzie ma dopiero 24 lata] spędził na ściganiu się furą matki, hackowaniu i paleniu marihuany i ma rewelacyjne podejście do wszystkiego, dzięki czemu nie utrudnia mi życia. Próbuje mi często uświadomić, że tylko "mając wyrąbane na wszystko przeżyjesz tutaj." I rzeczywiście zaczęłam spać spokojniej.I nawet przestałam się wyżywać na bratanku.
Gdyby nie potrzeba zarobienia na studia i spełnianie swoich zachcianek i zapłacenie rachunków, natychmiast rzuciłabym to wszystko w cholerę i siedziała sobie jeszcze uczelni, studiując dziennie. Za błędy trzeba płacić.
Potwornie bolą mnie oczy. Telewizor, monitor i kilkadziesiąt lamp jarzeniowych dookoła oraz wielki biały plafon nad głową dają mi w kość. Wracając do domu późnym wieczorem nie widzę nic. Modlę się tylko żeby nikt mnie po drodze nie skroił, stawiając szybkie ale pewne kroki w stronę przystanku, jedynego jasnego punktu na ciemnej ulicy.
Nienawidzę systemu.
Wyjących przez pół dnia alarmów, choć bez problemu ludzie wynoszą stąd laptopy, nawigacje i co tylko zechcą. Tylko czekać aż ktoś wyniesie 42calową plazmę. Ale nie należę do tej firmy, więc mogę przyglądać się temu z boku z kpiną w oczach.
Nienawidzę systemu.
Strachu, że jutro będzie inne, gorsze. Jakie jutro?
I dlaczego mój brat wybił się z dnia na dzień i ma teraz takie szczęście, że można z zazdrości pokruszyć zęby zaciskając szczękę w kłamliwym uśmiechu?
Życzę mu dobrze. Ale nienawidzę tego, że zmusza mnie się w rodzinie do podążania jego krokami. Tego się wymaga, inaczej zostaniesz zniżony do kategorii ludzi gorszych, głupszych, mniej zarabiających.
Jak ród książęcy i jakiś plebs.
Tego nienawidzę w mojej rodzinie.
I braku pokory, choć mama to rzekomo religijny człowiek.
Ja już dawno przestałam się oszukiwać.
Siła wyższa owszem, ale nie ślepe latanie do kościoła i wyliczanie księdzu ile razy przespałam się ze swoim facetem albo przeklęłam, bo mi to w pracy pomaga się uspokoić i pierdolę, że brzmi w moich ustach śmiesznie.
Odczuwam potrzebę rozpłynięcia się w powietrzu. Przede mną dwa najtrudniejsze dni tego kwartału, najprawdopodobniej.
Najgorsza będzie sobota i rozmowa oko w oko z człowiekiem, który nic o mnie nie wie, ale z góry mnie osądził, a teraz nie będzie chciał tego odkręcić. Zabiję, jeśli tego nie zrobi. a potem wsadzę mu stuzłotowy banknot do gęby, bo tyle u mnie kosztuje podanie o przyjęcie warunkowo na drugi semestr. A jest to jego wina, bo nie podał terminu poprawy i wpisał mi do indeksu dwa. Moja rozpacz zawsze szybko przemienia się w gniew,a łzy w chęć zemsty. I zwykle osiągam cel.
Rany jak tęsknię do czasów, gdy w wakacje zarywałam sobie noce grając w csa, słuchając jakiegoś prodigy i podobnych, albo dla odmiany łagodnej sade i jakichś usypiających "pościelówek". Na śniadanie obiad i kolację frytki z piekarnika.
non stop słuchawki na uszach, liczył się tylko kilkumilimetrowy, niebieski celownik i m4 zabrane komuś z ct. Jakieś głupoty na skypie albo tsie, bo nie lubiłam ventrilo. Nie miałam dwulatka do opieki i moherowej babci, która zabrała mi ostatni azyl, na siłę wprowadzając się do mojego pokoju.
Od tamtego czasu nieodłącznie mp3 i widok z przejścia nad torami niedaleko mnie.
Mogłam nie wspominać, bo wkurza mnie to jeszcze bardziej.
A teraz czuję się wypluta.
Oczyszczona odrobinę z zielonej flegmy, od której naprawdę bierze mnie na wymioty.
Ta bezsilność czasami kołysze mną jak wiatr gałązką młodego drzewa, ale przeważnie jest nie do wytrzymania. Rzucanie klawiaturą i wszystkim co mi wpadnie w ręce nie pomaga.
Dzisiaj usłyszałam moją matkę. A raczej kogoś, za kogo zawsze ją uważałam. Ta zbieżność jest niemożliwa. Ale sposób w jaki mówiła do wnuka, który dopiero co niemal rozwalił radio a potem się rozbeczał gdy nakrzyczano na niego, bo nie słuchał "nie wolno", uświadomił mi, że gdzieś już słyszałam taki miękki, ciepły głos. Kiedyś mnie uspokajał, teraz doprowadza mnie do białej gorączki.
Ona potrafi chyba kochać.
Nie potrafi tego okazać i zachowuje się nieznośnie dla otoczenia, ale...
Nie.
NIE NIE NIE NIE NIE NIE.
nie.
Nie potrafię już tego powiedzieć. Nie potrafię już o niej tak myśleć.
Może jakieś 15 lat temu. Za dużo we mnie goryczy. I nie pozbędę się jej, dopóki stąd nie ucieknę.
Za dużo jadowitych słów, których nie wypada wypowiedzieć.
Chce mi się krzyczeć.
Jezu, po tej notce nie będę miała o czym pisać.
Za chwilę koniec pracy. Bolą mnie plecy.
I muszę uzupełnić niedobór cukru. Widać mi żebra i codziennie obżeram się czekoladą, ale poza tym mam jakiś jadłowstręt.
Szkoda że nie wymyślono jedzenia w pigułkach, to byłoby doskonałe rozwiązanie.
Wakin' up.
Disconnected.