joga dzieci i problemy finansowe.
09:06 2010-09-26
M. się odzywa na necie. I robi to w taki sposób, że nie wiem czy nie daj Boże mówi poważnie, czy po prostu chce mnie rozbroić śmiechem i dostać przebaczenie. Ja już przywykłam do jego braku i wcale za nim nie tęsknię. Odczuwam za to satysfakcję, że on zatęsknił za mną. Ma za swoje.
W każdym razie nie zamierzam drugi raz nabrać się na przyjaźń damsko-męską, bo to mit i mam świadomość, że M chce z powrotem zobaczyć szyld z napisem "gdybym kiedyś była wolna to Ciebie chcę", nic z tego. Ostatnimi czasy trochę spoważniałam w tych sprawach i jego dziwne zagrywki nie wywierają już na mnie wrażenia.
Ale nie gniewam się już na niego. Wybaczyłam mu po zajęciach z jogi, na które trafiłam przypadkiem z koleżanką :D Wyciągała mnie na fitness, jednak
zajęcia ostatecznie odwołano. Skorzystałyśmy zatem z siłowni i zaliczyłam nawet sesję jogi, w której było też o wybaczaniu. Ogólnie dawno się tak nie uśmiałam. Stoisz sobie na jednej nodze i wdychasz pozytywną energię. Unosisz ręce w górę ale nie łącz ich, żeby nie zgnieść utworzonego przez siebie kwiatu lotosu... A na końcu leżysz na ziemi [pozycja trupa] i słuchasz głupot o tym jak robisz się coraz cięższa a Twoje myśli zwalniają, układasz je do wyimaginowanych szufladek, wyrzucasz z siebie złe emocje, wybaczasz sobie i innym... To bylo bardzo ciekawe przeżycie, z jednej strony ciekawsze niż siłownia, bo nastrojową muzyką i wyrównaniem oddechu poprawiasz sobie nastrój i są to ćwiczenia dla ducha i ciała, z drugiej jednak nie wierzę w te bzdury wypowiadane przez intstruktorkę. Gdyby karnety nie były przedstawiane w setkach złotych, to może nawet bym się skusiła [na pewno na siłkę, mają tam cudowne urządzenie na którym stajesz jak na wadze i pracuje ono za Ciebie! bomba! 79zl najtańsza sesja 5x10min], nie mniej niestety bieda u mnie ostatnio. Ale bawiłam się przednio. Dziś mam lekkie zakwasy na całym ciele, dla organizmu który nie robi nic poza siedzeniem w samochodzie i przed komputerem to musiał być niezły szok.
Uczelnia... Kurde poważnie zwątpiłam czy mam chęci na dalsze studiowanie, jak czytam niektóre blogi albo rozmawiam z ludźmi spotkanymi w pracy.
Pani magister historii - asystenka w drogerii. Ale znam też kasjerki. I najgorsze jest to, że choćbym miała pięć fakultetów, to po urodzeniu dziecka szansa na znalezienie pracy jest bliska zeru. Jak tu się decydować na zakładanie rodziny, jeśli to ma przekreślić całą karierę? I jak mamy nie być materialistkami, jeśli przykładowo nasz facet zarabia 1000zł, albo wcale nie zarabia, bo też po swoim kierunku ma problem? Z czego ma naszą trójkę utrzymać?
Dobra, nie o tym chciałam.Co mnie przeraziło najmocniej to fakt, że raty semestralne mają być trzy i to zapłacone już od października do grudnia. 700zł miesięcznie? Chyba ich poszczypało ;( Debet spłaciłam do połowy i mogę zapomnieć, że uda mi się to zrobić w tym roku z 20-stoma złotymi w portfelu. No chyba że moja mama przestanie mi zabierać resztę na czynsz. Kolejna niemiła niespodzianka to wykłady w piątkowe wieczory. Muszę się sprężyć, żeby wrócić z trasy na czas, pojechać na to zadupie, zaszyć się w tych obskurnych lochach do wieczora i skrzętnie notować, zamiast wypoczywać. A gdzie marmury z poprzedniej szkoły, automaty z kawą?
Wykłady od dziesiątej do piętnastej? Nawet Biedronka nie odważyła się postawić tam dyskontu. Możecie sobie wyobrazić ten betonowy bunkier w środku lasu.
Czy ja na pewno chcę być studentką, wydawać połowę swojej wypłaty na szkołę i nic z tego potem nie mieć? Hm....
Wracając jeszcze do tematu siłowni, dałam się tam zaciągnąć z powodu o który ja, anorektyczny pół-hermafrodyta [brak biustu], nigdy bym się nie posądziła.
Chciałam trochę schudnąć :) Tzn. schuść oczywiście :) A to dlatego, że minął trzeci tydzień od nałożenia pierwszego plasterka i utyłam niesamowicie. Wreszcie poczułam się ładna, bo biust mi się jakiś pojawił hurra! Gorzej, że poszło też w brzuch i uda. Zaczęłam się ważyć z trwogą a Jacek codziennie próbuje mnie zmusić, bym poszła do apteki po test ciążowy. Nie uszło jego uwadze że zrobiłam się krągła, więc chyba różnica jest wyczuwalna ;)
Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby udało nam się wpaść, ale dostrzegam pozytywne aspekty możliwej sytuacji. Bylibyśmy razem, sprawy ze wspólnym mieszkaniem mocno by się przyspieszyły, i miałabym pretekst żeby zrobić sobie przerwę w studiach. Mam jednak nadzieję, że moje wcześniejsze plany nie ulegną zmianie, moja rodzina z pewnością nie ucieszyłaby się z takiej niespodzianki [ktoś przecież musi pomóc im spłacać ich błędy, a dodatkowo mój brat biadoliłby o zmarnowaniu sobie młodości albo całego życia]. Cóż. Takie to myśli ostatnio zaprzątają moją głowę i ponieważ sytuacja brzmi poważnie, uodporniłam się na umizgi niektórych "przyjaciół" od serca. Myślę ostatnio dużo o dzieciach i nie wiem co na to Jacek, ale za dwa lata- po magisterce, "wpadnę" bardzo chętnie.