Wczorajszy dzień spędziłam bardzo
produktywnie. Dostałam swoje rude pasma, potem kilka
godzin zarzynałam się na rowerze, pomarudziłam kumplowi o tym, że
powinien ruszyć tyłek i zacząć żyć a nie wegetować, ale widocznie tak mu wygodnie.
Wieczorem zaś czekała na mnie niespodzianka i miałam okazję
pobiegać sobie po lesie z metrową wiatrówką. Muszę przyznać, że
odnalazłam swój żywioł. Szybko ogarnęłam jak to działa i
nawet jako pierwsza ustrzeliłam kilka butelek, wywołując niemałe
zdziwienie moich "trenerów". Cóż, zapewne szczęście
początkującego.
Dziś od południa gniotę sobie tyłek
chłonąc e booka przed kompem. Praktycznie nic już nie widzę, ale
może było warto. Czytając, zastanowiłam się nad tym, o czym
wczoraj rozmawiałam z moją czarodziejką fryzur. Psycholog
powiedział jej, że pomimo 24 lat w środku ma 35. Osiągnęła ten
wiek zarówno zawodowo jak i przez bagaż doświadczeń, bez
wątpienia. Nie spodziewałyśmy się jednak, że może to wywołać
szkody w psychice i zdrowiu.
Dlaczego o tym mówię?
Ponieważ myślę, że wiem dobrze co
ona czuje. Dlatego nie spieszę się już tak z tą moją karierą,
dałam sobie spokój z ciągłym staraniem się o rozwijanie i
podtrzymywanie jakichś swoich znajomości. Po ostatnim
"oparzeniu" odechciało mi się jakichkolwiek nowych
twarzy. Skupiłam się na zamęczaniu Jacka hasłami "Jak się
czujesz?, co porabiasz?, przyjedziesz a może ja mam przyjechać?".
Rozmawialiśmy jakiś czas temu i wyjaśniła się sprawa miedzy
nami. Od tamtej chwili jestem przykładną towarzyszką losu, myślę,
dzwonię, interesuję się. I on też zaczął się starać. Kto normalny
zabrałby swoją dziewczynę idąc z kumplem postrzelać? Zmęczyło
mnie już to ciągłe analizowanie naszego związku,
prawdopodobieństwa na jego [nie]powodzenie. Zamknęłam uszy na
rady mojego brata. Teraz wiem, że nie miał racji, a to czy nam się
uda zależy wyłącznie od nas samych, nie zaś od tych wszystkich
przeszkód, które nas podzieliły i pewnie jeszcze
podzielą. Przestaje mnie w tym momencie interesować wszystko inne.
Nie interesuje mnie już nawet co
słychać ani u Payna, ani u jego kompana i jego nowej dziewczyny,
ani u nikogo innego, całej listy przyjaciół, którą mi kiedyś
Jacek z pamięci wymienił dokładnie. Wtedy dopiero dotarło do
mnie, że jednak mnie słucha i choć nie odzywa się słowem, nie
jest do końca zachwycony liczbą moich znajomych, zwłaszcza że są
nimi w większości faceci. Teraz to bez znaczenia, ważne jest dla
mnie tylko jego dobro, w pewien sposób próbuję się tym
usprawiedliwić i wmówić sobie, że choć nie postępowałam źle,
dobrze też nie i całe szczęście, że nastąpił nagły zwrot
akcji.
Czytam dalej. W głowie szybko
przesuwają mi się obrazy, przetwarzane w głowie z kodu liter na
coś przestrzennego i bardziej zrozumiałego dla mnie. Bohaterka
wydaje mi się tak przymulona, jakby była nieco cofnięta
w rozwoju i do tego wciąż płacze. Ale podobają mi się opisy, w
których spala się przy każdej myśli o ukochanym. Dużo w tym
przesady, ale być może irytuje mnie to przez fakt, że ja też
chciałabym się tak spalać, a jakoś nie potrafię. Nie odurza mnie spojrzenie, nie miękną
mi kolana i takie tam. I złoszczę się, że tak bardzo mi na
tym zależało. To tylko książka, takie drobiazgi nie mają żadnego
znaczenia.
Znowu mam zawroty głowy. Na dziś
muszę chyba odpuścić. Świat wiruje nawet z perspektywy łóżka...
Bardzo chciałabym jeszcze postrzelać... Może niedługo.