00:17 2009-06-07 Głowa mnie boli.
Tkwię w bolesnym prądzie rozczarowujących myśli.
Nie tak to wszystko widziałam do tej pory.
W ciepłych spojrzeniach widziałam sympatię, nawet większą niż oczekiwałam.
Teraz widzę jakis ból, nie mój, choć i mnie zadawany osobno.
W innych z kolei obojętność i obcość.
I zimny deszcz chłostający twarz, uderzający ból w skroniach.
Poczucie rezygnacji, zawodu.
Sobą samą. I innymi.
To słowo- rozczarowanie- przyćmiewa wszelkie inne refleksy,
którymi mieniło się życie. Sama swych mysli się obawiam,
sama je tworzę i pragnę zniszczyć prędko, by nikt ich nie poznał.
Tymczasem czyjeś wypowiedzi odbieram jako dziki atak, krzyczenie jakiegoś tubylca z dżungli w niezrozumiałym dla mnie języku. Ugotuj mnie i zjedz, jeśli źle Ci ze mną. Będzie jakiś pożytek.
Przyglądam się wygłodniałym lwom, roześmianym hienom, głupim małpom.
Wyciszyć się nie potrafię i zamęczam skrajnościami.
Tłumaczę sobie, że każde zdarzenie przynosi skutek, z którego potrafię wyciągnąć pozytyw. Przez tyle lat w których wpadałam w tarapaty nauczyłam się doceniać lekcje, jakie otrzymałam i nie wsadzać drugi raz ręki w ogień.
Tylko co do ludzi wciąz tego nie potrafię. Uogólniam mówiąc, że ludzie są źli i wyrachowani, kobiety zdradliwe i ja sama swoje nieczyste myśli tępię często, nie jestem dobra. A jednak gdy kogoś poznaję otwieram się całym sercem. Dopiero gdy zostaje odepchnięte albo podeptane dociera do mnie, że popełniłam błąd i że serce mam jedno, więc powinnam o nie dbać i nie wpuszczać tam byle kogo. To nie pociąg, do któego się wsiada, kasuje bilet i jedzie przez życie. Biletem jest zaufanie, które tracę po każdym dniu. Żałuję, że nie potrafię tych przykrych uczuć obrać w jakieś godne słowa. Ale niestety.