22:40 2009-07-24
Wczorajszy dzień spędziłam bardzo produktywnie. Dostałam swoje rude pasma, potem kilka godzin zarzynałam się na rowerze, pomarudziłam kumplowi o tym, że powinien ruszyć tyłek i zacząć żyć a nie wegetować, ale widocznie tak mu wygodnie. Wieczorem zaś czekała na mnie niespodzianka i miałam okazję pobiegać sobie po lesie z metrową wiatrówką. Muszę przyznać, że odnalazłam swój żywioł. Szybko ogarnęłam jak to działa i nawet jako pierwsza ustrzeliłam kilka butelek, wywołując niemałe zdziwienie moich "trenerów". Cóż, zapewne szczęście początkującego.
Dziś od południa gniotę sobie tyłek chłonąc e booka przed kompem. Praktycznie nic już nie widzę, ale może było warto. Czytając, zastanowiłam się nad tym, o czym wczoraj rozmawiałam z moją czarodziejką fryzur. Psycholog powiedział jej, że pomimo 24 lat w środku ma 35. Osiągnęła ten wiek zarówno zawodowo jak i przez bagaż doświadczeń, bez wątpienia. Nie spodziewałyśmy się jednak, że może to wywołać szkody w psychice i zdrowiu.
Dlaczego o tym mówię?
Ponieważ myślę, że wiem dobrze co ona czuje. Dlatego nie spieszę się już tak z tą moją karierą, dałam sobie spokój z ciągłym staraniem się o rozwijanie i podtrzymywanie jakichś swoich znajomości. Po ostatnim "oparzeniu" odechciało mi się jakichkolwiek nowych twarzy. Skupiłam się na zamęczaniu Jacka hasłami "Jak się czujesz?, co porabiasz?, przyjedziesz a może ja mam przyjechać?". Rozmawialiśmy jakiś czas temu i wyjaśniła się sprawa miedzy nami. Od tamtej chwili jestem przykładną towarzyszką losu, myślę, dzwonię, interesuję się. I on też zaczął się starać. Kto normalny zabrałby swoją dziewczynę idąc z kumplem postrzelać? Zmęczyło mnie już to ciągłe analizowanie naszego związku, prawdopodobieństwa na jego [nie]powodzenie. Zamknęłam uszy na rady mojego brata. Teraz wiem, że nie miał racji, a to czy nam się uda zależy wyłącznie od nas samych, nie zaś od tych wszystkich przeszkód, które nas podzieliły i pewnie jeszcze podzielą. Przestaje mnie w tym momencie interesować wszystko inne.
Nie interesuje mnie już nawet co słychać ani u Payna, ani u jego kompana i jego nowej dziewczyny, ani u nikogo innego, całej listy przyjaciół, którą mi kiedyś Jacek z pamięci wymienił dokładnie. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że jednak mnie słucha i choć nie odzywa się słowem, nie jest do końca zachwycony liczbą moich znajomych, zwłaszcza że są nimi w większości faceci. Teraz to bez znaczenia, ważne jest dla mnie tylko jego dobro, w pewien sposób próbuję się tym usprawiedliwić i wmówić sobie, że choć nie postępowałam źle, dobrze też nie i całe szczęście, że nastąpił nagły zwrot akcji.
Czytam dalej. W głowie szybko przesuwają mi się obrazy, przetwarzane w głowie z kodu liter na coś przestrzennego i bardziej zrozumiałego dla mnie. Bohaterka wydaje mi się tak przymulona, jakby była nieco cofnięta w rozwoju i do tego wciąż płacze. Ale podobają mi się opisy, w których spala się przy każdej myśli o ukochanym. Dużo w tym przesady, ale być może irytuje mnie to przez fakt, że ja też chciałabym się tak spalać, a jakoś nie potrafię. Nie odurza mnie spojrzenie, nie miękną mi kolana i takie tam. I złoszczę się, że tak bardzo mi na tym zależało. To tylko książka, takie drobiazgi nie mają żadnego znaczenia.
Znowu mam zawroty głowy. Na dziś muszę chyba odpuścić. Świat wiruje nawet z perspektywy łóżka... Bardzo chciałabym jeszcze postrzelać... Może niedługo.