stunt days 4 - over and over again.
Było parę dni lęku. W końcu przeszło.
Lubię mieć wolne. Niespiesznie przytulam się mocniej.
Lubię budzić się obok niego, przyglądać się z bardzo bliska jego idealnej twarzy kiedy śpi. Kiedy nagle najbardziej niebieskie oczy jakie widziałam otwierają się i napotykam jeszcze senne, nieco zaskoczone spojrzenie.
Dziś słońce siłą próbowało wedrzeć się do wiecznie ciemnego mieszkania. Dopiero koło południa mój telefon wyrwał nas z idylli, trzeba było zarzucić coś na siebie i wrócić do obowiązków. Trzy godziny później był już jednak u mnie i obejrzeliśmy film, a potem poszliśmy na spacer i kupiłam orchideę, bo mnie coś ostatnio naszło na kwiaty.
Półetatowcy na utrzymaniu rodziców nie mają źle. Mam dużo czasu by nałapać ostatnich promieni słońca i nacieszyć się J., bo ma urlop.
Żyję nadzieją, że telefon od mojej ostatniej firmy był prawdziwy i już za tydzień odzyskam moją białą strzałkę z powrotem.
Nie ma znaczenia, że sezon zimowy obfituje w deszcz, śnieg, minusowe temperatury i że szybko robi się ciemno, a ja mam kiepski wzrok.
Nie ma znaczenia, że mam już praktycznie komplet punktów karnych za prędkość.
Nie ma nawet znaczenia, że zostawię Payne'a i M po raz kolejny.
Wiem już, ze obaj podejdą do tego mniej emocjonalnie niż ja.
Nasze więzi mocno osłabły przez te 8 miesięcy, kiedy mnie nie było.
Chcę zaryzykować, by było lepiej. Mieć tę nadzieję choć przez chwilę.
Chcę znowu jeździć. Nie siedzieć bezczynnie. Wariuję od bezczynności.
Moja cebeerka musi być kupiona. Albo urządzony pokój. Musi być cel.