Biale kruki, wyscigi o balkonikach starych,opalonych na heban nog do konca korytarza i z powrotem w trybie slow motion. Calonocne wycie. Doktórka przyprowadza dzis studentki, zeby znow zrobic z nas manekiny i wyjasnic kilka chorobowych zjawisk na zywym przykladzie, siejac strach w sercach pacjentek. Wychodze z sali w poszukiwaniu okna, ktore daloby sie otworzyc. Odnajduje struzke mroznego powietrza. Uderza mnie fala obrazow z ostatnich dni. Mokra szosa, drzewa oblepione zlotem, uginajace sie wrecz pod nadmiarem tej jesiennej bizuterii. Deszcz przyklejajacy wlosy do twarzy. Wszedzie czuc zapach wosku, chryzantem i wilgotnego, kwasnego smogu. Teraz jest mroz. Tesknie do soboty, Jacek zabierze mnie stad jakies 150km, do tej jesiennej oazy ktora przewija sie w sennych przeblyskach, zanim znow kogos Ryuuk poglaszcze troskliwie po glowie, tuz przed zmiazdzeniem jej. Juz jutro stad wyjde. Oby.