15:33 2010-07-19
14:52 2010-08-09
Coś się zepsuło i nie mogę dodawać notek ;//////// No ale do rzeczy.
Trzeci tydzień. Coś jakby się we mnie zmieniło, bo nagle przestało mi zależeć na kimkolwiek.
No ok, przesadzam. Przestało mi zależeć na M. i Paynie. Tak się na nich zawiodłam...
Ale złość przeszła mi szybko. Wirtualna znajomość przeszła w międzyczasie identyczne potyczki.
Pocieszyliśmy się nawzajem... I już trzeci tydzień znowu gram w CSa. Przestało mi przeszkadzać,
że to zwykła strata czasu. K. gra wciąż ze mną, przypomina mi wszystko. Idzie mi nieźle!
Już nie wiem kiedy czułam tak silne uzależnienie. Ale ileż mi to daje szczęścia.
Koleżanki powyjeżdzały, z urlopu nici, chłopaki mają mnie gdzieś. Jest ze mną tylko Jacek i gdyby nie on,
nie widziałabym w tym wszystkim sensu. Pomaga mi to giercowanie z K, który co wieczór czeka już na mnie na necie i dużo ze mną rozmawia. Jakby zapełniał pustkę po przyjaciołach, którzy kiedyś byli blisko. Albo chciałam, żeby byli.
Mam poczucie, że nie jest do końca taki, jakiego znam z pogaduszek o wszystkim i o niczym, wiem też, że zniknie
gdy tylko pozna jakąś dziewczynę w realu. Napisałam mu to, bardziej dla siebie niż dla niego, żeby nie ważył aż tak uważnie słów, bo wyczuwam to przez kabel. I że cieszę się, że jest. Nie powinnam była, bo nic dla siebie nie znaczymy i nigdy nie będziemy.
Jedyne czego się boję, to że stracę to małe uczucie szczęścia, kiedy zwyciężamy, kiedy ktoś poświęca mi czas, opowiada o swoich marzeniach i naprawdę cieszy się, kiedy spełniam własne. To zniknie, będzie znów tylko szary real. Wśród ludzi którzy wykorzystają Cię do granic, by zaspokoić własne potrzeby i cele, przeżują i wyplują na chodnik. I K też jest jednym z nich, ale granica wirtualna sprawia, że mogę wmówić sobie że jest inny. Bo przeciez zawsze jest. Po co mi real w którym nie widzę celu a każą mi do niego ślepo dążyć. Moje szczęście jest trudniejsze do osiągnięcia niż im się wydaje. Znacznie trudniejsze. I Jacek chyba też nie jest pewien w powodzenie naszej misji bycia razem, choć jest ok i zależy nam. Rutyna nas zabija.
No ok, przesadzam. Przestało mi zależeć na M. i Paynie. Tak się na nich zawiodłam...
Ale złość przeszła mi szybko. Wirtualna znajomość przeszła w międzyczasie identyczne potyczki.
Pocieszyliśmy się nawzajem... I już trzeci tydzień znowu gram w CSa. Przestało mi przeszkadzać,
że to zwykła strata czasu. K. gra wciąż ze mną, przypomina mi wszystko. Idzie mi nieźle!
Już nie wiem kiedy czułam tak silne uzależnienie. Ale ileż mi to daje szczęścia.
Koleżanki powyjeżdzały, z urlopu nici, chłopaki mają mnie gdzieś. Jest ze mną tylko Jacek i gdyby nie on,
nie widziałabym w tym wszystkim sensu. Pomaga mi to giercowanie z K, który co wieczór czeka już na mnie na necie i dużo ze mną rozmawia. Jakby zapełniał pustkę po przyjaciołach, którzy kiedyś byli blisko. Albo chciałam, żeby byli.
Mam poczucie, że nie jest do końca taki, jakiego znam z pogaduszek o wszystkim i o niczym, wiem też, że zniknie
gdy tylko pozna jakąś dziewczynę w realu. Napisałam mu to, bardziej dla siebie niż dla niego, żeby nie ważył aż tak uważnie słów, bo wyczuwam to przez kabel. I że cieszę się, że jest. Nie powinnam była, bo nic dla siebie nie znaczymy i nigdy nie będziemy.
Jedyne czego się boję, to że stracę to małe uczucie szczęścia, kiedy zwyciężamy, kiedy ktoś poświęca mi czas, opowiada o swoich marzeniach i naprawdę cieszy się, kiedy spełniam własne. To zniknie, będzie znów tylko szary real. Wśród ludzi którzy wykorzystają Cię do granic, by zaspokoić własne potrzeby i cele, przeżują i wyplują na chodnik. I K też jest jednym z nich, ale granica wirtualna sprawia, że mogę wmówić sobie że jest inny. Bo przeciez zawsze jest. Po co mi real w którym nie widzę celu a każą mi do niego ślepo dążyć. Moje szczęście jest trudniejsze do osiągnięcia niż im się wydaje. Znacznie trudniejsze. I Jacek chyba też nie jest pewien w powodzenie naszej misji bycia razem, choć jest ok i zależy nam. Rutyna nas zabija.
____________________________________
Czwartek. 15 lipca 2010
M. zmuszony był do rozstania z zajętą. Uznała, że jednak nie zburzy dla niego stworzonej wcześniej stabilizacji [czytaj: M. za mało zarabia].
Tyle jest warte słowo miłość. Ale skoro w nią nie wierzy, nie wiem dlaczego tak usilnie jej szuka. Smutno mi, że go skrzywdziła. Że sam się skrzywdził pakując w coś bez przyszłości.
M. zmuszony był do rozstania z zajętą. Uznała, że jednak nie zburzy dla niego stworzonej wcześniej stabilizacji [czytaj: M. za mało zarabia].
Tyle jest warte słowo miłość. Ale skoro w nią nie wierzy, nie wiem dlaczego tak usilnie jej szuka. Smutno mi, że go skrzywdziła. Że sam się skrzywdził pakując w coś bez przyszłości.
Był chwilą, ciekawe jak teraz będą patrzeć sobie w oczy. Ale on teraz jest daleko i nawet nie ma ochoty o tym rozmawiać, bo "wszystkie jesteśmy takie same". Zaproponowałam, żeby zapytał Payne'a, czy wyskoczymy nad jezioro. W końcu upały są. Nie wyszło. Szkoda.
„Behind blue eyes".
Sobota, czwarta rano. Dojechaliśmy. Niebo było szarawe, powietrze czyste i rześkie. Cisza przyciągała senność, ale nie pozwoliłam sobie na nią. Czekałam na ten moment zbyt długo. Wydawało mi się, że nierówne fale flirtują ze mną i przywołują do siebie. Zanurzyłam stopy
„Behind blue eyes".
Sobota, czwarta rano. Dojechaliśmy. Niebo było szarawe, powietrze czyste i rześkie. Cisza przyciągała senność, ale nie pozwoliłam sobie na nią. Czekałam na ten moment zbyt długo. Wydawało mi się, że nierówne fale flirtują ze mną i przywołują do siebie. Zanurzyłam stopy
w lodowatej wodzie. Nie wejdę dalej. Ostre, kamieniste dno budziło mój respekt. Od pierwszej chwili pokochałam to samotne miejsce. Usiedliśmy we czworo, na ręcznikach i głazach.
O 4:36 słońce ospale wynurzyło się zza ciemnego horyzontu, rzucając swój ciepły blask
na wszystko dookoła. Dopadły mnie setki myśli, ogromny smutek omal nie rozsadził mi
serca. Nie potrafiłam tego zrozumieć, przecież J siedział metr dalej. Znów o metr za daleko.
Po całym dniu smażenia się na plaży dopadła nas burza z wielkimi piorunami. Namiotem szarpało ale spałam jak dziecko. Nic nie mogło mi się stać, skoro kilka godzin wcześniej przeżyłam coś tak pięknego. Albo było mi wszystko jedno. Przemoczona do suchej nitki, pakowałam potem swoje równie mokre rzeczy do kostki, wylewałam wodę z namiotu
Po całym dniu smażenia się na plaży dopadła nas burza z wielkimi piorunami. Namiotem szarpało ale spałam jak dziecko. Nic nie mogło mi się stać, skoro kilka godzin wcześniej przeżyłam coś tak pięknego. Albo było mi wszystko jedno. Przemoczona do suchej nitki, pakowałam potem swoje równie mokre rzeczy do kostki, wylewałam wodę z namiotu
i myślałam że oddam wszystko byleby pozbyć sie wreszcie tego piachu z butów i zewsząd indziej. J. pokazał w ten weekend swoje drugie oblicze i byłam trochę zawiedziona jego zachowaniem. Co ja mówię! Byłam na niego okropnie wściekła. A on co jakiś czas pytał
z potulną miną o co się gniewam. Myślę że minie trochę czasu, zanim przestanie się zmieniać w furiata przy kierowaniu samochodem, bo postal jaki z niego wychodzi wcale mnie nie bawi. A juz na pewno nie przy moich przyjaciołach.
Poniedziałek
Wyszłam dziś rano z domu i się wróciłam. Samochód nie odpalił przez dwie godziny, po czym pojechałam nim prosto do serwisu [a do punktu autobusem]. Jutro pewnie mam wolne. To na pewno przez to, że się wróciłam przez próg ; )))
Dziś Jaca jedzie do rodziny suszyć namiot. Mimo iż mam mu za złe jego ostatnie wyczyny, dziwna pustka sprawa, że nudzę się właśnie i piszę notkę zamiast zająć się sobą. Cóż. Może czas na jakiś film lub książkę. Albo sprzątanie mieszkania [żart]. Nie umiem się niestety bez niego odnaleźć kiedy mam wolny czas.
Wracając autobusem do domu [sic!], napotkałam wzrok kogoś znajomego od piaskownicy. Godzinę później dopadliśmy się na gg, dzieląc wrażeniami z ostatniego roku, kiedy to kontakt był już niemal zapomniany.
Wyszłam dziś rano z domu i się wróciłam. Samochód nie odpalił przez dwie godziny, po czym pojechałam nim prosto do serwisu [a do punktu autobusem]. Jutro pewnie mam wolne. To na pewno przez to, że się wróciłam przez próg ; )))
Dziś Jaca jedzie do rodziny suszyć namiot. Mimo iż mam mu za złe jego ostatnie wyczyny, dziwna pustka sprawa, że nudzę się właśnie i piszę notkę zamiast zająć się sobą. Cóż. Może czas na jakiś film lub książkę. Albo sprzątanie mieszkania [żart]. Nie umiem się niestety bez niego odnaleźć kiedy mam wolny czas.
Wracając autobusem do domu [sic!], napotkałam wzrok kogoś znajomego od piaskownicy. Godzinę później dopadliśmy się na gg, dzieląc wrażeniami z ostatniego roku, kiedy to kontakt był już niemal zapomniany.
Zmienił się. Wtedy gdy ostatni raz rozmawialiśmy w parku leśnym, zarzucał mi, że biernie poddaję się życiu, tracę je, nie spełniam się, poddałam się. Nie walczę z systemem, nie mam marzeń, kim wobec tego jestem? Tłumaczyłam mu wówczas, "Zaczniesz sam się utrzymywać, zrozumiesz. Aktorstwo? Marzenia? A kto opłaci moje raty i studia? Biorę od życia co mi daje i jestem zadowolona, że daje chociaż tyle. To jest pokora i sazcunek do losu, synku". Oburzył się wtedy, a ja uznałam że chyba wciągnęła go jakaś sekta. Dziś pisał do mnie inny człowiek!
„-Pracuję w KFC jak moj brat, studiuję. Znalazlem szczescie w zwiazku z cudowną dziewczyną. W październiku się wyprowadzam. Mam nadzieję, że ona ze mną zamieszka. Musimy o nas walczyć...
-Juz? Stary Ty masz dopiero 20 lat! Wyprowadzasz? Walczyć? Jak to?
-Ona ma raka..."
Napisał że są dla siebie nadzieją i miłością, może także celem. Że dopiero gdy zostali parą a każda sekunda stała się podwójnie cenna, ma nowe priorytety i powód do walki. I niewiadomo ile czasu na ich spełnienie, Aktorstwo wspomina z rozrzewnieniem, ale uznał ze teraz jest szczęśliwszy. Jak to jedna chwila potrafi obrócić cały azymut ludzkiego postępowania...
„-Błądziłem, ta moja walka z systemem była niczym.
-Witaj z powrotem w Kanzas, Dorotko ;)"