nadal nie cieszę się na myśl o świętach....
Rany taka jestem śpiąca, ze od paru dni nie mogę się zebrać, by cokolwiek napisać.
A cóż się u mnie działo? A trochę tego bylo. W piątek zaliczyłam dyplomatorium. Sam fakt mało interesujący ale można mnie wyśmiać - podobało mi się słuchanie chóru na żywo. Mimo iż to takie mocno kolędowe było. Do opery się pewnie nie wybiorę przez najbliższych dziesięć lat, więc miła odmiana od codzienności.
W sobotę nastąpiła prawdziwa rewolucja. Otóż punktualnie [ja! punktualnie! trzeba zaznaczyć :)] o dwunastej w południe stawiłam się u koleżanki która potencjalnie ma się zajmować farbowaniem moich włosów hehe [a patrząc na hery jej i jej znajomej, to nieźle im to wychodzi]. No i się zaczęło. Usiłowałyśmy się zmieścić we trójkę w jednej małej kuchni z dwoma wałkami do ciasta, mikserem, toną cukru pudru i kolejną toną innych składników. Nie miałam pojęcia że można kupić najnormalniej w świecie posypkę w kształcie płatków śniegu. I każda z nas zbudowała olbrzymią piernikową chatę :) Norrrmalnie z płotem i choinkami w podwórzu i szybami z landrynek. No coś cudownego. Były pisaki jadalne, brokat, srebrne kuleczki i w ogóle masa kolorowych posypek i lukrów. I co i co ? Piernik wyszedł twardy jak kamień hhahaa :D może dlatego mój dom jeszcze stoi [chwilowo na balkonie żeby się lukier nie rozpuścił], będzie robił furorę w święta.
Za jakiś czas przekształcę pewnie tego bloga w "bloga o stylu życia" jak to się teraz modnie mówi. Pan w radiu ubrał w to określenie wszystko co dotyczy gotowania, podróży, przeczytanych książek i wypróbowanych kosmetyków oraz mody. Nie wiem co ma piernik do wiatraka, ale brzmi dumnie, prawda ;)?
Nadal nie minęła mi faza na reggae. Mam już tonę jamajskich rytmów i intensywnie wieczorami próbuję dancehallu. Spoko, nie zamierzam potrząsać tyłkiem stojąc na głowie w jakimś klubie, ale mam nadzieję że kondycja mi się poprawi ; ))
Trochę się złoszczę na J, bo nie idziemy nigdzie na Sylwestra. Nie pozwolił mi też zaprosić koleżanek, bo za głupie do kolegi, którego zaprosił. Heee?? Chyba nie to miał na myśli, ale przez dobrą chwilę myślałam o tym, jak rok temu M. rzucił, że wsiada w pociąg 31 grudnia i rusza do Zakopca w pojedynkę. Wtedy marudziłam że gips, że zima, że J by się pytał. Teraz pomyślałam że skoro mam głupie koleżanki, to pewnie sama go kompromituję przy wybitnym koledze który ma się pojawić. Ciekawa jestem co z tego wyjdzie.
Na bilet do Zakopca nie mam, bo tydzień temu facet który kazał mi na siebie czekać pół godziny i podciął końcówki i grzywkę, zażyczył sobie 60zł. I w ogóle jakoś się spłukałam okropnie w tym miesiącu, może przez prezenty, a może przez nieuwagę.
Choinkę ubrałam w niedzielę wysoka po sufit. I stwierdzam po raz pierwszy w życiu, że sztuczne choinki to przekleństwo. Czemu gałęzie odpadają i drapie mnie to cholerstwo jakimś drutem! I gdzie zapach świerku?
Odnośnie zapachów, bo ponoć pomagają na złe nastroje. Nie stać mnie na odwiedziny w Douglasie, ale firma przysłała mi na święta wodę perfumowaną Halle Berry- halle. I stwierdzam że pierwszy raz w życiu nie wykrzywiłam się ze wstrętem. Może jednak oddam go mamie bo miała wczoraj imieniny, J. twierdzi że i bez perfum pachnę bananowo hehehe :)
I jeszcze jedną rzeczą muszę się pochwalić. od 24 do końca roku mam urlop nanana ! :)