nareszcie weekend... wkuwam do sesji.
Jak mi wstyd.
Dość ciężki miałam tydzień i dopiero po 5 dniach mogłam pojechać do J.
W międzyczasie złamałam oczywiście te postanowienia noworoczne [nie wiem w ogole po co ja wymyślam jak potem i tak nic z tego nie realizuję;/] i kupiłam lampę do żeli od Kaśki. Przebieduję jakoś do lutego, choć zostało mi 20zł.
Wczorajsze spotkanie z J. mnie wgniotło w ziemię i przysypało z górką.
Nie miałam pojęcia, że on w takiego doła wpadł, jakoś nie wyczułam tego w smsach.
Kierownicy się pokłócili i żeby zrobić na złość jeden drugiemu, zmusili go do darmowej pracy w weekend Za dzień wolnego, choć ma ich 30 i nie wolno mu ich wybrać.
Okropnie to przeżywał, marudził, przepraszał i znów narzekał. Powiedziałam że w takim razie ja musiałabym go przeprosić za całe trzy lata, bo przecież ciągle sama stwarzam sobie nowe problemy. Na co on "Widzisz co ja z Toba musze przeżywać"... Aż mnie zatkało, bo chociaż to żarty to spunktował mnie tak jeszcze ze dwa razy. Mam nadzieję, że pomogła mu choć odrobinę moja wizyta u niego, bo ja czułam się po niej okropnie. Ale jeśli to ma mu poprawić nastrój w tej popieprzonej pracy, to niech mówi co chce.
Pożałowałam tej lampy, bo fantastyczną bluzę widziałam i koniecznie chciałabym mu ją kupić a nie wiem czy zdążę w lutym [mogą zmienić kolekcję]. Może chociaż takim drobiazgiem poprawiłabym mu humor, przez chwilę.
Tyle szans stracił, nie z własnej winy...
Czuję się tak, jakby opiekował się dużym dzieckiem. Lubiłabym jego mamę, naprawdę fajna kobieta.. Ale jak mam się wyzbyć tego żalu do niej... Że nie odda mi go nigdy...
Postanowienie pierwsze... Pogodzić się z faktem, że nie można mieć wszystkiego....
Nie pogodzę się jeszcze długo...