20 02 2011
Nowy miesiąc przyniósł zaskakujące zmiany.
Ostre zawirowania w pracy powodowały, że przez jakiś czas nie mogłam normalnie spać.
Zamiast nas jednak pozwalniać, zatrudnili dwie nowe osoby dodatkowo. Jutro chcą nas zaopatrzyć w dodatkowy sprzęt. Oznacza to, że będę mogła bezkresnie oddawać się internetowemu nałogowi leżąc w łóżku z lapem hehe :) Tego typu zmiany nie wróżą jednak niczego dobrego, bo zapewne kryją się za tym nowe obowiązki. Wątpię żeby jeden z szefów był aż taką ciapą, że dał się wyzwać na forum dwudziestu osób i jeszcze spełniał ich żądania. Okaże się.
Niedawno miałam spotkanie z drugim szefem. Udało mi się wynegocjować nową trasówkę. Dopięłam swego i teraz przez trzy dni w tygodniu obijam się totalnie, w pozostałe dwa mam dalekie wojaże :)
Sesja idzie nadzwyczaj dobrze, prawie wszyskie oceny za bezcen. Przezyłam ciekawą akcję z panią sekretarką widmo. Przetrzymała mój indeks [i trzech innych osób które mi je powierzyły] przez cały weekend i ominęło nas kilka wpisów. W poniedziałek jechałam na uczelnię dwa razy i wciąż było zamknięte. Wreszcie otworzył mi portier, który uznał że pani pojechała na pogrzeb. Ja też zostałabym pogrzebana przez znajomych, gdybym nie załatwiła tej sprawy ;)
Udało się jednak i pojechałam nawet 19km po wpisy do jednego wykładowcy. Dostałam za to wielką pakę ptasiego mleczka i odkryłam w ten sposób, że ŚMIETANKOWE [nie waniliowe!] mleczko rządzi ! Niebo w gębie, odlot jak w reklamach ;]
Kredyt wreszcie spłacony. Ucieszona jestem. Jeszcze tylko tysiąc debetu i jestem wolna jak ptak :) W tym miesiącu wyprawiłam sobie przedwcześnie urodziny. Balowałam całą noc pijąc kolorowe drinki i wdychając opary sambuki z cynamonem, w przerwie kiedy opadałam już z sił i zbiegałam na chwilę z parkietu. Nieprędko to powtórzę, bo za tą kasę miałabym już porządny płaszczyk. Ale raz się żyje ;)
Dwa dni później, będąc jeszcze w imprezowym cugu zahaczyłam o mieszkanie M. Nagle stałam się jego wielką powierniczką, bo okazało się, ze dalej spotyka się z tą zajętą. Pięknie. A to niby my kobiety działamy nielogicznie, szukamy przygód i jesteśmy skłonne do zdrad. Przyganiał kocioł garnkowi! No nic. W podzięce za zakupiony kabel do monitora [poratował mnie w kryzysie], wpadłam do niego z browarami.
Fajnie się rozmawiało, po jakimś czasie jednak zauważyłam że mimo bardzo elokwentnych wypowiedzi natychmiast zapominam co powiedzialam zdanie wcześniej.
Siedziałam na przeciwko wielkiego lustra i w jakąś godzinę po tym jak się upaliliśmy dostałam takiego napadu śmiechu, że pod koniec płakałam już bo nie panowałam nad tym zupełnie. Rozpraszały mnie dźwięki reklam w tv, śmiała się do mnie druga fioletowa z lustra. Jak już udało mi się opanować, uznałam że to trochę niebezpieczne. Niby miałam świadomość, ale nie mogłam się do końca kontrolować. Nie mogłam mówić z powodu ciągłej głupawki. Jeżeli coś takiego zdarzy mi się jeszcze raz, daruję sobie sensi. Choć trzeba przyznać, że to bardzo ciekawe doświadczenie i doskonały sposób na przybranie na wadze. Apetyt wzrósł mi potem pięciokrotnie. Następnego dnia miałam cudowny nastrój i wspominałam wcześniejsze sytuacje. To było naprawdę śmieszne, ale nie aż tak hehe. Szkoda, że nie zobaczymy się teraz pewnie przez kolejne pół roku. Aż tamta go rzuci po raz kolejny. Współczuję mu. Ale to na własne życzenie.
Co chcesz, to masz, to takie proste. Mam poczucie ogromnego szczęścia. Trzeba tylko pilnować, żeby tego nie schrzanić. Podejmować świadome decyzje których nie będzie się żałowało mimo wszystko. W tym tkwi cały sens. Trzeba działać tak, by mieć wybór. Szkoda, że on jeszcze tego nie wie.
Jeszcze jeden temat przyszedł mi do głowy. Od paru dni rozmawiam sporo z kolegą D. z Sylwestra. Zwariowany człowiek. Przystojny i wesoły, ale jakby oderwany od świata. Fascynujący z początku, dał mi inspirację która nie przychodziła od dawna. Ale męczy mnie swoim słowotokiem. Odkryłam już dawno, że mimo całej tej maski w głębi duszy jest nieszczęśliwy i przerażony.I on to wie. Nie powinien przy mnie grać tego wesołka, bo ciężko mi wbić się w połowę zdania lub odczekać i nie zapomnieć co to ja chciałam. M. podejrzewał mnie o jakieś romanse. Ale kolega robi niestety zbyt słabą pizzę [hehe] i do mojego serca przez żołądek nie trafił.
Brakuje mi J. Ale raczej od tej fizycznej strony. Jakoś miałam w tym czasie kontakt z tyloma ludźmi, że moja potrzeba towarzystwa została mentalnie zaspokojona. Wczoraj z J. milczeliśmy praktycznie cały wieczór, zajęci sobą. Lubię przyjeżdzać do niego na kolację ze śniadaniem. Może jeszcze nie spadł mi poziom endorfin i dlatego to piszę :)
Walentynek nie obchodziliśmy. Sześć godzin klęczał na mrozie naprawiając samochód taty, nasz rodzinny punkt zapalny. Wybuchła awantura i zabronili mu tych napraw. On powiedział że i tak dopnie swego, auto naprawi i dopiero odda, by moja mama nie mówiła że zepsuł. Fatalna sytuacja, cieszę się że chwilowo sprawa ucichła. Liczę, że wreszcie jakoś się dogadają z moim ojcem, to w końcu moja drużyna i jedyne wsparcie. Trochę mnie to przeraża, bo koszt tej naprawy stanowi jeszcze większe zobowiązanie niż jakieś ewentualne zaręczyny. J. o tym nie mówię, bo razi to jego męską dumę i godność, ale naprawdę postawił nas wszystkich w niezręcznej sytuacji. Mam już tylko nadzieję, że topór wojenny zostanie wreszcie zakopany i wszyscy będą szczęśliwi.