mam płatek śniegu za zegarze.
Nic już nie jest łatwe ani proste.
Nadal nie ma wyników w pracy.
Zniechęcam się, walczę kilka godzin, znowu zniechęcam.
Rano nie mogę wstać, bo paraliżuje mnie myśl że dzisiaj znowu się nie uda.
Kończą mi się już pomysły, dokąd jechać. Może robię coś źle.
Mam kryzys. Może spowodowany babskimi nastrojami ale dobrze nie jest.
Wspominam dobre momenty w swoim życiu, takie małe iskry które napędzały do działania.
Wczoraj nie wyszło, bo mimo mych starań nie było zamówienia.
Mam mega doła. Takiego do Chin i z powrotem.
Jacek nadrobił fakt, że olał mnie w naszą czwartą już rocznicę i nie miał dla mnie czasu.
Jest praktyczny do bólu, przywiózł mi klucze do grata, bo zapomniałam zabrać a ojciec mnie prosił. Na rowerze i we mgle jechał. Wzruszyłam się. I załatwił dywaniki do służbowego, bo miał tylko materiałowe.
To odrobinę podbudowało moją zrujnowaną psychikę. Gdzieś w zalewie tej czerni docierało do mnie ciche
"hej, ja tu jestem, pamiętaj o mnie".
Dzisiaj dzięki temu wstałam rano nieco chętniej, nabiegałam się po szpitalu i paru przychodniach i w południe do domu. Tutaj jeszcze krótki fragment przemiłej rozmowy z kimś zza wielkiego biurka:
"ja-Na obronę naszych testów mogę dodać, że... Klient- A to one są atakowane? ja- Mam na myśli to, że w świetle badań laboratoryjnych straciły właśnie w Pana oczach, więc jak mówilam... K-A rozumiem, zatem użyła Pani kolokwializmu... ja-tak, pozwoliłam sobie.. [KURRWA!]"
To było ciekawe doświadczenie, utwierdzające mnie w przekonaniu, iż ja tej roboty nie znoszę :D
Mama uparła się dzisiaj na wypad do miasta. Obkupiłam się w lumpeksie za całe 40zł i gryzło mnie sumienie, bo właściwie mogłabym się obejść bez tych rzeczy. Byłam też jednak szczęśliwa, nie mogę narzekać na brak małych przyjemności. Wróciłyśmy późno i z przerażeniem odkryłam 2 wiadomości od J. Jedna, że powinnam już jechać do niego, druga że już zamknięte. Z mojej winy nie załatwiliśmy bardzo ważnej rzeczy, dla której specjalnie wziął wolne. Nie miałam pojęcia, że interesanci są przyjmowani tylko przez godzinę. Myślałam, że przez 3 conajmniej. Pojechałam go przeprosić i znowu w ryk.
Tak bardzo chciałam poprawić sobie humor, pieprzona egoistka, że go zawiodłam. A on rowerem specjalnie wieczorem do mnie jechał wczoraj...Siostra na niego nakrzyczała przez telefon i nie przyznał się, że to przeze mnie.
Natychmiast jak odłożył słuchawkę, ja wysłałam do niej smsa ze swojego numeru, że ma się go nie czepiać, bo winę ponoszę ja. I że on robi wszystko, co tylko można, więc wara od niego. Dostałam tłumaczenie, że ona problemy ma a on za łagodny jest. Owszem, jest za łagodny, powinien zrobić mi awanturę za spóźnienie, foch, cokolwiek co pomogłoby rozładować atmosferę i nie chować urazy w głębi siebie. Co mnie jednak obchodzą jej problemy z ojcem i teściami? Widziałam, jak bardzo Jacek przejął się jej telefonem i mnie ruszyło. Mam nadzieję więcej się nie wtrącać. Ale choć tyle mogłam zrobić, by przestał się tak przejmować czymś, za co nie może odpowiadać.
Chyba potrzebuję jakichś antydepresantów. Bo nie mogę już być tą wesołą i beztroską, którą J. tak lubi. Nic się nie układa. Nie chcę być dla niego kolejnym problemem, wymagającym opieki.
Nadal nie wiemy, co z nami będzie kiedyś, dobre jest jednak to, że wiemy iż będziemy razem. Bez względu na wszystko.