a jutro znowu zacznę się bać...
Dwa dni ciszy. Było tak pięknie.
Tak cicho. On grał, ja czytałam książkę.
Chodziliśmy na spacery. Usnęłam przy nim tak szybko.
Wróciłam do domu, trzeciego dnia miałam zawieźć rodzinę do brata.
Czytałam i chłonęłam pocieszające słowa od M, przekonujące mnie o własnej sile, choć były wymuszone i tylko wirtualne.
Naprawiłam komputer po tygodniu walki z wirusami [wracały po formacie mimo osłon], to tak uspokoiło.
Po powrocie, na powitanie znowu było o bezbożnym życiu i kurwieniu się.
I chodzenie po ogrodzie u brata, by podziwiać pomarznięte krzewy z puszką piwa w ręku tak, by nikt nie widział.
Tak wiele wysiłku włożyłam, by się uśmiechnąć choć na chwilę i znowu wszystko się spierdoliło.
Ten smutek obraca się w nienawiść. I to szczerą.
Mamo, przeczytasz to kiedyś i mam nadzieję, że pożałujesz własnej głupoty.
Tych wszystkich słów, których nawet nie pamiętasz. Tego egoistycznego wyładowywania swoich frustracji na mnie.
To zabija entuzjazm wiesz? Entuzjazm o których tyle mówią na szkoleniach i uczą w podręcznikach psychologii.
Ale dziękuję, że przypomniałaś mi, że nie chcę z Tobą mieszkać.
Wolę chyba znaleźć pracę w markecie, marną ale stabilną.
I być z nim. Bo się troszczy i jestem dla niego ważna. Bo jest bezinteresowny i wyrozumiały.
Bo mnie DOCENIA. Może mnie kiedyś przeprosisz, jak już będzie za późno.
Jestem wkurwiona, zawsze brzydziłam się patologią myśląc "jak tak można?"...
A jednak jesteśmy taką patologią.
No jak tak można...?