Prawie jak trudne sprawy.
23:18 2012-01-01 TRUDNE SPRAWY. Niemal jak w tym durnym programie.
Nie pisałam długo, choć zaglądałam tu codziennie.
Przed świętami kupiłam gazetkę "Moje mieszkanie" i znowu kompletnie mi odbiło na punkcie wnętrzarstwa. Cały tydzień pomagałam więc w sprzątaniu i robieniu zakupów spożywczych, żeby mieć zajęcie. Nie jeździłam już do pracy, nie było sensu ani odrobiny chęci. Pół dnia ubierałam z pasją choinkę [sztuczną niestety ale może to lepiej dla lasów] po sam sufit. Potem przygotowywałam stroiki z "zielonego", suszyłam plastry pomarańczy i takie tam. Wrzuciłam je do szklanej kuli razem ze świecą i szyszkami, posypałam skrzącym brokatem i efekt okazał się całkiem zadowalający, stroik cieszy oko już jakiś czas. Ogólnie te wszystkie rupiecie miały zbudować klimat świąt, wiadomo jednak że to nie przedmioty czynią święta wyjątkowymi...
Spotkałam się także z D, na obiecane pieczenie pierników.
Wyszły genialnie, tym razem były jadalne i prócz tego były śliczne, ani jeden nie miał identycznego wzoru, wszystkie były wyjątkowe [ponad 100szt, niewiele ale za to ile zdobienia!].
Bawiłam się genialnie, mam nadzieję uczynić z tego naszą coroczną tradycję :) W święta nauczyłam się także robić kusudamę z origami, polecam na uspokojenie, 60 kwadracików do zlożenia :)
Wigilia mojego chłopaka okazała się straszna.
Zjawiwszy się u niego o 21szej, zastałam go przed komputerem. W powietrzu unosił się intensywny smród spalenizny. W całym domu światło było wygaszone, jedynie poświata monitora pozwoliła mi dostrzeć jego twarz. Z pozoru wyrażała obojętność. W oczach miał jednak coś, co sprawiło, że serce pękło mi na pół. Matka już spała. Łatwo można się było domyślić, co wprawiło ją w takie nagłe zmęczenie. Przypaliła też rybę i przesoliła ją tak, że jedzenie nadawało się do wyrzucenia. Dopiero wtedy zrozumiałam, dlaczego J. nie obchodzi świąt. To wstrząsnęło mną do głębi. Następnego dnia odwiedził rodzinę, spotkaliśmy się dopiero 26stego. Nie zmuszałam do odwiedzin mojej rodziny, miał dość stresów.
Pojawiła się też siostra J. Siedzieliśmy więc we czwórkę. Ku mojemu niedowierzaniu i wściekłości, "teściowa" znowu była w fatalnym stanie. Siostra nie szczędziła jej złośliwości, cała sytuacja wyglądała żenująco, miałam wrażenie że każde z nas myślało tylko o tym, by mieć to już za sobą. Ja sama bardzo chciałam.
Moje depresyjne myśli osiągnęły apogeum.
Wysłałam urodzinowe życzenia do M, a potem wypłakałam mu się wirtualnie w rękaw.
Jaki to sens mieć takie kompletnie do dupy życie, nie godziłam się na to. On sam nie godził się na to. Praca mnie demotywuje. Jakież mam przed sobą cudowne perspektywy...Nawet studiów nie skończę, jeśli rzucę teraz pracę... Postanowiłam zachować się jak ostatnia... %$^&@# I postawić mu ultimatum. Nie tak miało wyglądać nasze wspólne życie. Wszystko straciło zupełnie sens, niepotrzebnie zabrałam mu tyle czasu, niepotrzebnie zmieniałam pracę. Wszystko stało się dla mnie totalnie obojętne, bezbarwne. Zatraciłam się, nie mając ochoty nigdy więcej otworzyć oczu i podnieść się z łóżka. Nie chciałam być jego kolejnym problemem albo co gorsza kimś, kto wysysa z niego energię. Poprosiłam go o spotkanie.
Dzień później.
J. miał pracować do późna, spędziłam więc cały dzień z D. J. Wysłał mi sms z informacją, że podjął decyzję, wrócił do domu a ona znowu jest pijana. W nabliższym terminie jej rzeczy trafią do babci. Oniemiałam. Nie zadrżał mi nawet kącik ust, nie ma w tej sytuacji nic zabawnego i ja sama nie byłabym zdolna do takiego kroku, gdyby chodziło o mojego ojca. Nie byłabym także w stanie pozwolić mu wcześniej obwinić wszystkich za swoje krzywdy, oszukać syna/córki i traktować jak obiekt, dzięki któremu może dalej się zatracać i zniżać coraz bardziej, niech innni za niego pracują, zmagają się z problemami, żyją. Są jednak w życiu sytuacje, których się nie przewidzi. Mieszkanie z nim miało być azylem, lekiem, nowym początkiem.
J. jest załamany całą sytuacją, do tego dręczony psychicznie i obwiniany o wyrzucenie jej na bruk, własnej matki. Która go przez lata zawodziła i zawodzi. Słysząc te okropne słowa, którym karmi go
teraz w podzięce za okazaną dobroć, nie mogę uwierzyć, że ona wciąż nie uznaje swojej winy. Rozumiem też postępowanie jej męża i wszystkich dzieci, jej zachowanie sprawia że zaczyna się ją postrzegać jak wroga. Wszystkich traktuje jak swoich oprawców. Ja jako [przyszła] synowa która próbuje odebrać jedyne, co jej w życiu pozostało, wpisuję się w tę rolę doskonale.
Prosiłam go, by zdecydował, co z Sylwestrem, nie doczekałam się odpowiedzi. "Zostajemy zatem u Ciebie", zadecydowałam. Nie obchodziło mnie, że będziemy we troje. Jakie to ma znaczenie w kontekście do całej przyszłości, którą z nim spędzę... Gorzkie to zwycięstwo, M. ma rację mówiąc, że gdy przycisnę J. do muru, wszyscy wyjdą z tej sytuacji pokrzywdzeni. Nie wyobrażam sobie jednak przez kolejne lata chodzić na palcach i jeść przesolony obiad albo nie jeść go wcale i nie móc nigdy nikogo do siebie zaprosić. Zadziwiające jest to, że J. spotkał jakiś czas temu kogoś zupełnie obcego, kto spojrzał na całą sytuację obiektywnie i to właśnie ten ktoś wpłynął najmocniej na jego decyzję. To w pewnym stopniu odciąża mnie z odpowiedzialności za te chore zdarzenia.
Sylwester.
-Nudny film.
-Pyszna kolacja przy świecach. Starałam się nakryć do stołu elegancko, by pasowało do włoskiej kuchni. Nie wiedzieć czemu przypominalo mi to randkę, której dalszy ciąg znałam i zaplanowałam
doskonale.
-Genialny, intensywny seks. Jakbyśmy odkrywali siebie na nowo. Zapomniałam o swojej depresji, zapomniałam o wszystkim.
Czułam, jakby mnie zreanimował, przywrócił do żywych.
-Toast domowym winem, przepiękne fajerwerki, dużo, dużo więcej niż w ubiegłych latach [a niby kryzys, ciekawe]
-jeszcze więcej seksu ;)
-długie rozmowy po [nie wiedzieć czemu to ja jestem stroną która może zasnąć jak kamień zaraz po],
-moje śmiałe plany, którymi pozwoliłam sobie go uraczyć. Chciałam wiedzieć, jak się zapatruje na te moje wizje, uznałam jednak że to nieodpowiednie oświadczać się mężczyźnie więc przyznałam jedynie, że po obronie moja rodzina nie będzie wreszcie miała niedorzecznych argumentów w stylu "jesteś za młoda" albo co gorsza "we trójkę? jak to tak?".Zatem w wakacje znów będę zasypiać na jego ramieniu. Miałam nadzieję, że będziemy mogli zacząć oszczędzać moją wypłatę na ślub a potem mieszkanie. Takie to proste i zwykłe są moje marzenia. Bycie z nim i tylko z nim, do tego na swoim i samodzielnie urządzonym jest jednak rzeczą, o ktorej nieustannie marzę już od czterech lat. Leżeliśmy tak nago a ja widziałam nas na porządnym łóżku, wśród drobiazgów wypatrzonych w katalogach, w kuchni komplet naczyń i dobrych jakościowo patelni [jego marzenie], gdzie będziemy razem przyrządzać posiłki.
Czy moje plany życiowe spełnią się w tym roku?
Pewnie nie, kładę się jednak z poczuciem, że zwojuję świat. Znajdę inną pracę, zdążę ze spłatą ostatniego semestru i napisaniem magisterki. Odnajdę spokój i beztroskie chwile u jego boku. Takie jak cztery lata temu, kiedy mieszkaliśmy razem w pierwszych miesiącach naszego związku. To moje postanowienia noworoczne, choć nie chciałam robić żadnych.
Powiedział mi, że cieszy się z mojej decyzji o pozostaniu w domu, nie był w nastroju na zabawę albo wypytywanie kolegów. Dlaczego sam tej decyzji nie podjął, nie wiem. Wystarczająco udowadnia mi, że jestem najważniejsza. Czy mam poczucie winy? Oczywiście że mam. Pragnienie bycia z nim zwycięża jednak wszystko.
Nie ma rodzin idealnych.