wino
Nie pozbierałam się...Ale postanowiłam odczekać z pisaniem aż polepszy mi się nastrój,
Zatem trzeba było dużo seksu albo dużo ćwiczeń. Dzisiaj J. wyjechał, więc zostało mi to drugie.
Mam nowe filmiki z Zumbą i po takiej rozgrzewce zachciało mi się dancehallu.
Na zadzieranie nóg na ściany i stawanie na głowie jestem już za stara chyba, ale szpagat zrobię. Już niedługo hehe, niewiele brakuje. To zmęczenie "po" jakoś pozytywnie nastraja.
W środę ostro zapiłam z siostrą J. Porzuciła swojego chłopaka, bo jakiś dużo starszy zawrócił jej w głowie. Niby nie dla niego, jednak dowartościował ją na tyle, że poczuła się zdolna do samodzielnego funkcjonowania. Robi się z tego prawdziwa telenowela, bo były zostawił swoje meble i komputer [z trojanami by sprawdzać, co robi!]. Zabrał telewizor. Wielka awantura o to i prentesje, bo przecież od 7 miechów nie pracował, więc na co liczył? Mnóstwo pikantnych szczegółów się nasłuchałam. Alkohol to jednak zło jest... W pijackim amoku jednak docierało do mnie, że oboje mają winę. Siedziałam grzecznie, nie komentując za wiele, podnosząc szklankę do toastu. Potem był koszmar. 23 godziny snu i wielokrotne sprinty do łazienki. Pierwszy i ostatni raz się tak załatwiłam, mam nadzieję :D
Na kłopoty zatem polecam dwa wina, koniecznie domowe [różowe] zmieszać z biedronkowym [białym], umrzeć na niemal dobę i zmartwychwstać w rytmie salsy :D
Eh.. już mi się nie chce. Idę, zanim znowu zacznę smęcić o braku celu w życiu ;)