• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

..::Purple Thoughts::..

..::Purple Thoughts::..

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 29 30 31 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Bez kategorii
    • Strona Główna
  • czytane
    • artur andrus
    • banshee
    • barbarella
    • innam
    • W-z-s-m
  • rękodzieła
    • decobazaar
    • kuferart
    • modna
    • pakamera
    • prototyp
    • szaleo
    • trendymania
    • wylęgarnia
  • ubrania
    • froufrouu
    • lookbook
    • veronica fraticelli
  • wnętrza
    • deccoria
    • domosfera
    • urządzamy

Archiwum

  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Kwiecień 2009
  • Marzec 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008

Najnowsze wpisy, strona 3

< 1 2 3 4 5 6 ... 38 39 >

Prawie jak trudne sprawy.

23:18 2012-01-01 TRUDNE SPRAWY. Niemal jak w tym durnym programie.

Nie pisałam długo, choć zaglądałam tu codziennie.
Przed świętami kupiłam gazetkę "Moje mieszkanie" i znowu kompletnie mi odbiło na punkcie wnętrzarstwa. Cały tydzień pomagałam więc w sprzątaniu i robieniu zakupów spożywczych, żeby mieć zajęcie. Nie jeździłam już do pracy, nie było sensu ani odrobiny chęci. Pół dnia ubierałam z pasją choinkę [sztuczną niestety ale może to lepiej dla lasów] po sam sufit. Potem przygotowywałam stroiki z "zielonego", suszyłam plastry pomarańczy i takie tam. Wrzuciłam je do szklanej kuli razem ze świecą i szyszkami, posypałam skrzącym brokatem i efekt okazał się całkiem zadowalający, stroik cieszy oko już jakiś czas. Ogólnie te wszystkie rupiecie miały zbudować klimat świąt, wiadomo jednak że to nie przedmioty czynią święta wyjątkowymi...

Spotkałam się także z D, na obiecane pieczenie pierników.
Wyszły genialnie, tym razem były jadalne i prócz tego były śliczne, ani jeden nie miał identycznego wzoru, wszystkie były wyjątkowe [ponad 100szt, niewiele ale za to ile zdobienia!].
Bawiłam się genialnie, mam nadzieję uczynić z tego naszą coroczną tradycję :) W święta nauczyłam się także robić kusudamę z origami, polecam na uspokojenie, 60 kwadracików do zlożenia :)


Wigilia mojego chłopaka okazała się straszna.

Zjawiwszy się u niego o 21szej, zastałam go przed komputerem. W powietrzu unosił się intensywny smród spalenizny. W całym domu światło było wygaszone, jedynie poświata monitora pozwoliła mi dostrzeć jego twarz. Z pozoru wyrażała obojętność. W oczach miał jednak coś, co sprawiło, że serce pękło mi na pół. Matka już spała. Łatwo można się było domyślić, co wprawiło ją w takie nagłe zmęczenie. Przypaliła też rybę i przesoliła ją tak, że jedzenie nadawało się do wyrzucenia. Dopiero wtedy zrozumiałam, dlaczego J. nie obchodzi świąt. To wstrząsnęło mną do głębi. Następnego dnia odwiedził rodzinę, spotkaliśmy się dopiero 26stego. Nie zmuszałam do odwiedzin mojej rodziny, miał dość stresów.
Pojawiła się też siostra J. Siedzieliśmy więc we czwórkę. Ku mojemu niedowierzaniu i wściekłości, "teściowa" znowu była w fatalnym stanie. Siostra nie szczędziła jej złośliwości, cała sytuacja wyglądała żenująco, miałam wrażenie że każde z nas myślało tylko o tym, by mieć to już za sobą. Ja sama bardzo chciałam.

Moje depresyjne myśli osiągnęły apogeum.
Wysłałam urodzinowe życzenia do M, a potem wypłakałam mu się wirtualnie w rękaw.
Jaki to sens mieć takie kompletnie do dupy życie, nie godziłam się na to. On sam nie godził się na to. Praca mnie demotywuje. Jakież mam przed sobą cudowne perspektywy...Nawet studiów nie skończę, jeśli rzucę teraz pracę... Postanowiłam zachować się jak ostatnia... %$^&@# I postawić mu ultimatum. Nie tak miało wyglądać nasze wspólne życie. Wszystko straciło zupełnie sens, niepotrzebnie zabrałam mu tyle czasu, niepotrzebnie zmieniałam pracę. Wszystko stało się dla mnie totalnie obojętne, bezbarwne. Zatraciłam się, nie mając ochoty nigdy więcej otworzyć oczu i podnieść się z łóżka. Nie chciałam być jego kolejnym problemem albo co gorsza kimś, kto wysysa z niego energię. Poprosiłam go o spotkanie.

Dzień później.

J. miał pracować do późna, spędziłam więc cały dzień z D. J. Wysłał mi sms z informacją, że podjął decyzję, wrócił do domu a ona znowu jest pijana. W nabliższym terminie jej rzeczy trafią do babci. Oniemiałam. Nie zadrżał mi nawet kącik ust, nie ma w tej sytuacji nic zabawnego i ja sama nie byłabym zdolna do takiego kroku, gdyby chodziło o mojego ojca. Nie byłabym także w stanie pozwolić mu wcześniej obwinić wszystkich za swoje krzywdy, oszukać syna/córki i traktować jak obiekt, dzięki któremu może dalej się zatracać i zniżać coraz bardziej, niech innni za niego pracują, zmagają się z problemami, żyją. Są jednak w życiu sytuacje, których się nie przewidzi. Mieszkanie z nim miało być azylem, lekiem, nowym początkiem.

J. jest załamany całą sytuacją, do tego dręczony psychicznie i obwiniany o wyrzucenie jej na bruk, własnej matki. Która go przez lata zawodziła i zawodzi. Słysząc te okropne słowa, którym karmi go
teraz w podzięce za okazaną dobroć, nie mogę uwierzyć, że ona wciąż nie uznaje swojej winy. Rozumiem też postępowanie jej męża i wszystkich dzieci, jej zachowanie sprawia że zaczyna się ją postrzegać jak wroga. Wszystkich traktuje jak swoich oprawców. Ja jako [przyszła] synowa która próbuje odebrać jedyne, co jej w życiu pozostało, wpisuję się w tę rolę doskonale.


Prosiłam go, by zdecydował, co z Sylwestrem, nie doczekałam się odpowiedzi. "Zostajemy zatem u Ciebie", zadecydowałam. Nie obchodziło mnie, że będziemy we troje. Jakie to ma znaczenie w kontekście do całej przyszłości, którą z nim spędzę... Gorzkie to zwycięstwo, M. ma rację mówiąc, że gdy przycisnę J. do muru, wszyscy wyjdą z tej sytuacji pokrzywdzeni. Nie wyobrażam sobie jednak przez kolejne lata chodzić na palcach i jeść przesolony obiad albo nie jeść go wcale i nie móc nigdy nikogo do siebie zaprosić. Zadziwiające jest to, że J. spotkał jakiś czas temu kogoś zupełnie obcego, kto spojrzał na całą sytuację obiektywnie i to właśnie ten ktoś wpłynął najmocniej na jego decyzję. To w pewnym stopniu odciąża mnie z odpowiedzialności za te chore zdarzenia.

Sylwester.

-Nudny film.
-Pyszna kolacja przy świecach. Starałam się nakryć do stołu elegancko, by pasowało do włoskiej kuchni. Nie wiedzieć czemu przypominalo mi to randkę, której dalszy ciąg znałam i zaplanowałam
doskonale.
-Genialny, intensywny seks. Jakbyśmy odkrywali siebie na nowo. Zapomniałam o swojej depresji, zapomniałam o wszystkim.
Czułam, jakby mnie zreanimował, przywrócił do żywych.
-Toast domowym winem, przepiękne fajerwerki, dużo, dużo więcej niż w ubiegłych latach [a niby kryzys, ciekawe]
-jeszcze więcej seksu ;)
-długie rozmowy po [nie wiedzieć czemu to ja jestem stroną która może zasnąć jak kamień zaraz po],
-moje śmiałe plany, którymi pozwoliłam sobie go uraczyć. Chciałam wiedzieć, jak się zapatruje na te moje wizje, uznałam jednak że to nieodpowiednie oświadczać się mężczyźnie więc przyznałam jedynie, że po obronie moja rodzina nie będzie wreszcie miała niedorzecznych argumentów w stylu "jesteś za młoda" albo co gorsza "we trójkę? jak to tak?".Zatem w wakacje znów będę zasypiać na jego ramieniu. Miałam nadzieję, że będziemy mogli zacząć oszczędzać moją wypłatę na ślub a potem mieszkanie. Takie to proste i zwykłe są moje marzenia. Bycie z nim i tylko z nim, do tego na swoim i samodzielnie urządzonym jest jednak rzeczą, o ktorej nieustannie marzę już od czterech lat. Leżeliśmy tak nago a ja widziałam nas na porządnym łóżku, wśród drobiazgów wypatrzonych w katalogach, w kuchni komplet naczyń i dobrych jakościowo patelni [jego marzenie], gdzie będziemy razem przyrządzać posiłki.

Czy moje plany życiowe spełnią się w tym roku?
Pewnie nie, kładę się jednak z poczuciem, że zwojuję świat. Znajdę inną pracę, zdążę ze spłatą ostatniego semestru i napisaniem magisterki. Odnajdę spokój i beztroskie chwile u jego boku. Takie jak cztery lata temu, kiedy mieszkaliśmy razem w pierwszych miesiącach naszego związku. To moje postanowienia noworoczne, choć nie chciałam robić żadnych.

Powiedział mi, że cieszy się z mojej decyzji o pozostaniu w domu, nie był w nastroju na zabawę albo wypytywanie kolegów. Dlaczego sam tej decyzji nie podjął, nie wiem. Wystarczająco udowadnia mi, że jestem najważniejsza. Czy mam poczucie winy? Oczywiście że mam. Pragnienie bycia z nim zwycięża jednak wszystko.

Nie ma rodzin idealnych.

02 stycznia 2012   Dodaj komentarz

23:56 2011-12-10

Cholerny marketing i jego świąteczne promocje!

Co pięć dni na chwilę odzyskuję radość życia.
Zakupiłam sobie "Moje mieszkanie" i oszalałam... Nie patrzę na te wszystkie piękne łazienki i salony, których nie będę mieć.
Za to zdobienia świąteczne... Nieopisane.
W piątek wybrałam się z tatą do lasu na krótki spacer, przytargałam do domu parę wierzbowych witek i potraktowaliśmy je srebrolem. Kupiłam też małe, lustrzane bombki [tanie były;p]. Zapakowałam to wszystko do wazonu, wygląda genialnie. W przyszłym roku wymienię bombki na fioletowe, żeby się trochę odznaczały ;)

Na sobotę, po powrocie z uczelni jestem też umówiona z D., na pieczenie pierników. Ostatnią kasę wydałam na wszystkie możliwe posypki, lukry, pisaki i co tylko udało mi się znaleźć. Będzie szaleństwo, jak w zeszłym roku z piernikowym domem. W tym roku tylko ciastka, żeby można było na choince powiesić, jesli nie będą się nadawały do jedzenia :D

J. nie chce nigdzie jechać na święta. Zapowiedziałam mu, że jeżeli nie ma zamiaru obchodzić wigilii to lepiej niech zrobi to w tym roku, bo jak z nim zamieszkam to będzie zmuszony. Przecież grzybowa, barszcz i karp być muszą! Puste miejsce przy stole, opłatek i pozostałe symbole...

W Sylwestra też nie zamierza nic robić... Najlepiej zamknąć się w domu i udawać, że się nie istnieje ;/ Eh. nie dziwię mu się trochę, że taki zniechęcony. Ja dopiero miesiąc się męczę w nowej pracy a on już cztery lata i od paru miesięcy na półtora etatu. Mama też znalazła sobie zajęcie, co oznacza że sytuacja wraca do stanu poprzedniego.

Patrzę już w pustą przestrzeń. Za wszelką cenę nie chciałam żyć jak inni, bez celu, z dnia na dzień. Nie pozwalałam gasić w sobie entuzjazmu, bo wszystko mi się udawało. Teraz nie udaje się nic. Rozmawiamy już niewiele, przytuleni nie patrzymy sobie w oczy. Żadne nie chce przyznać głośno, że boi się co przyniesie ten 2012. Nie wyczekujemy go wcale, stąd niechęć do szampana, fajerwerków, imprezowania.

Chowam się z powrotem pod kołdrę. Ostatnio śpię jak suseł, najchętniej zapadłabym w sen zimowy. Tylko żeby mi się na koncie zbierało, bo jakoś wieje pustką ;). Trzymam się jednak dzielnie.

Obejrzeliśmy dzisiaj film "Cela 211". Jak to wszystko może się zmienić w ciągu jednej chwili. I jedyne, co wtedy możesz zrobić, to walczyć o przetrwanie i powiedzieć sobie:

"Robię co mogę".

No, to rozwieszam łańcuchy.
Choinkowe.

I miałam iść na łyżwy, ale nie wyszło.

11 grudnia 2011   Komentarze (2)

kurczę się.

15:49 2011-12-01
Znowu się pozbierac nie mogę.
Chyba wypadałoby sobie jakieś ziółka w aptece kupić czy coś,
bo świra już można dostać. Nie śpię. A jak śpię to funkcjonuję w osobnym świecie,
dyskutuję pod gwiazdami z Paynem, uciekam przed jego ojczymem [?],
jestem meduzą w oceanie, robię zakupy, kłócę się, żyję. Te wszystkie realne stresy przenoszę nawet na sny.

Kurczę się.
Codzień zaciskam zęby i mówię sobie, rzucam to w diabły. Po co mi to było?
Bylebym nie skończyła w jakimś warzywniaku. Wydawało mi się, że stworzona do nieco wyższych celów jestem. Ale widocznie nie aż tak wysokich jak środowisko lekarskie.

Dostałam telefon, w przyszłym tygodniu podwójne wizyty.
I tabelka do poprawy, nie zaznaczyłam nigdzie zainteresowanych.
Oczywiście, że tego nie zrobiłam głąbie, bo ich nie było!!!!
Tak, oczywiście, zaraz odeślę poprawioną.

Dostałam wreszcie przelew. 100 więcej, niż się spodziewałam.
Ponieważ i tak połowa idzie do kieszeni matki a druga połowa na szkołę,
przemilczę tym razem ten zacny fakt. Dołożyć do tego oszczędności ostatniego miesiąca i pobiec kupić jakiś płaszcz, bo wstyd w tym podartym i poplamionym płaszczu jak się stoi w kolejce z innymi, wypacynkowanymi, uśmiechniętymi, z błyszczącymi aktówkami. Jeszcze buty i włosy ale nie wszystko naraz.

Właściwie to obojętne mi to wszystko.
Czuję się tak beznajdziejnie jak chyba nigdy dotąd. Bałam się tego momentu w życiu, w którym odkryję, że nic nie umiem i do niczego się nie nadaję. I nadszedł.
Szkoda mi tylko Jacka, że musi na to patrzeć. Jadę na dwie godziny, obejrzeć coś śmiesznego i utonąć w jego ciepłym objęciu. I rozklejam się przez to. Wracam.

Wczoraj powiedział, że jego koledzy przeżywają moją magisterkę.
Jeden z nich zaangażował się bardzo w pomoc i już dwukrotnie dzwonił z pytaniem, jak mi idzie.
No to się dzisiaj wzięłam za poszukiwania inspiracji, z racji że zmieniono mi ostatnio promotora, tematyka też zmieniła się o 180 stopni. Myślę jednak, że wyjdzie mi to na dobre.

Spędziłam dzisiaj dwie godziny w starej, pachnącej dziwnie przyjemnie bibliotece.
Poza kurzem. Cisza, światło ze starych, nieelektrooszczędnych żarówek, nie dające się otworzyć okna, ciężkie drzwi z żółtym szkłem. I tomiszcze ciągnące się po sam sufit.
Przepadłam tam. Było bezpiecznie. W kolejno przeglądanych kartach wynajdywałam różne nazwiska i sprawy, które uznali za ważne, skoro pisali o nich prace naukowe.
Część z tych osób spokojnie mogłabym nazwać nawiedzonymi :-D
Ostatnio jednak sama czuję się lekko niepoczytalna, zapisałam więc znaczną część tematów.

A teraz siadam do Excela i będę robić iksy przy potencjalnych kupcach.
Jeśli do końca dnia się z tym uporam, zmuszę się do wyjścia z domu i albo poszukam płaszcza albo pójdę kibicować kolegom J. na turnieju darta. Wsparcie za wsparcie. A jutro znowu ruszę dupę za miasto, żeby było więcej w tym głupim Excelu do roboty.

01 grudnia 2011   Komentarze (3)

pierwszy, słoneczny dzień od miesiąca.

Notka dzisiaj dwuczłonowa będzie. Najpierw do dupy a potem już pozytywniej.
Także zapowiadam część pierwszą i proszę o jej pominięcie, lub też wczucie się w poważny nastrój. Machnęłam se wiersz.


********************************

Jesteśmy jak te więdnące kwiaty
Młodość ucieka nam przez palce
Rzeczywistości grube kraty
Łamią nam skrzydła

Już nie walczę.

Umieram powoli na codzienność
Na gniew i szarość
I na refleksję
O tym co miało być a przepadło

Jedyne co mam dziś
to bezsenność.

********************************

Tak było kilka dni temu. Wczoraj nie wyjechałam do pracy w ogóle.

Dzisiaj bujnęłam się do Torunia i stwierdzam, że to nie takie straszne miasto jest, jak je malują.
Po raz pierwszy od tygodni nikt mnie nie zingnorował, nie wyrzucił z gabinetu, nie trzasnął drzwiami przed nosem.

Spotkałam się nawet z entuzjazmem w stylu "Chcemy to! Będziemy namawiać odpowiednie osoby do finansowania." Trochę zaskoczona byłam. Bo już straciłam wiarę i moc, przestałam w kołnierzyku i wyższych butach biegać.

Jutro szkolenie w Poznaniu. Cieszę się, że będę mogła jutro pojawić się tam z większym spokojem, przekazaćswoje spostrzeżenia a nie tylko negatywne uwagi "bo nikt nas nie chce."

Wierzcie mi, że gdyby mi teraz ktoś dał pracę za granicą, to pierwsza bym była przy drzwiach. W godzinę bym się spakowała i dostarczyła na dworzec. Bo jest źle, tak źle że mam problem by rano wstać z łóżka. Myślałam nad porzuceniem tego zajęcia zanim oni mnie wywalą, choć to irracjonalne i strzeliłabym sobie sama w kolano. Kto rzuca pracę w tych czasach ?

I nagle sms od J. wyciąga mnie z otchłani, przynajmniej na chwilę.
Że też ma już dość, że jestem najważniejsza i nasza przyszłość jest najważniejsza. Że chyba nadejdzie moment, w którym zamieszkamy we dwoje i tylko we dwoje, bo mama może mieszkać u babci i powinna, ze względu na jej stan zdrowia. Nie wierzę w prawdziwość tych słów, boję się tego, że zostałabym obarczona winą za "wyrzucenie z domu teściowej". Nie skomentowałam tego smsa. Przywykłam już do słowa "kiedyś". Jeśli on to zrobi, to i ja po raz kolejny będę musiała dać się zbluzgać rodzinie, wykląć od bezbożnic i ladacznic by móc szczęśliwie zasypiać u jego boku.

Dlatego tak bardzo chcę wyjechać. Te wszystkie problemy przestaną istnieć i mnie obchodzić na mojej ziemii obiecanej. Odkryję ją prędzej czy później. To znaczy odkryjemy.

 

23 listopada 2011   Komentarze (2)
< 1 2 3 4 5 6 ... 38 39 >
Purplehair | Blogi